-

Kornel

(21 marca) ŻYWOT Ś. BENEDYKTA OPATA

pisany od ś. papieża Grzegorza Wielkiego (Libro 2 Dialogorum). Żył około roku Pańskiego 527.

Benedykt (to jest błogosławiony) imieniem i łaską, był wielebnego żywota mąż, od samej młodości serce stare mający, bo lata obyczajami przechodząc, do żadnej się rozkoszy nie udał, ale tu na ziemi będąc, gdy jeszcze świata mógł używać, tak nim jako uschłym kwiatem wzgardził. Urodzony w powiecie nursyjskim (ziemi włoskiej) w uczciwym domu, dany był do Rzymu na świecką naukę. Tam gdy już był jedną nogą do nauk wstąpił, nazad się wrócił. I wzgardziwszy nauką, domem i rzeczami ojcowskiemi, samemu się Panu Bogu chcąc podobać, na żywot się świątobliwy zdobywać chciał. I wszedł umiejętnym bez nauki, i mądrym w nieumiejętności. O jego sprawach wszystkich ja wiadomości nie mam, jedno tę trochę, com od czterech jego uczniów słyszał, powiadam, to jest od Konstantyna, przewielebnego męża, który na jego miejsce w klasztornym urzędzie wstąpił, od Walentyniana, nad lateraneńskim klasztorem przełożonego, od Symplicjusa, który trzeci po nim opat był, i od Honorata, który dziś jeszcze w tej celi, gdzie on mieszkał, przebywa. Gdy tedy porzuciwszy nauki, iść na pustynię umyślił, na drodze onej pokazał P. Bóg cudem jednym, jako Mu przedsięwzięcie jego miłe było. Bo „gdy mamka jego, która go więcej nad innych miłowała i ostać go nie chciała, w miasteczku Eufryde, gdzie był od przyjaciół zatrzymany, naczynie jedno pożyczane stłukła, a o to bardzo płakała, on jej się użaliwszy, modlić się Panu Bogu począł; i skoro modlitwy dokonał, naprawione jako pierwej i całe ono naczynie ujrzał, co się wnetże wsławiło u ludzi, tak iż tamże u kościelnych drzwi Piotra ś. ono naczynie na pamiątkę zawieszone było.

Ale ś. Benedykt sławy się ludzkiej strzegąc, tajemnie mamki onej i przyjaciół odbieżał, na pustynię się, którą Sublakus zowią, ośm mil od Rzymu udał. Na drodze mnich jeden, na imię Romanus, spotkawszy go, wypytał się o jego święte myśli, i za prośbą jego, zataiwszy rzecz oną, żywność świętemu młodzieńcowi na puszczę nosił, na której w jednej jaskini trzy lata przemieszkał. A nikt o nim, okrom onego Romana, nie wiedział, który na wysoką opokę nie mogąc do niego włazić, przez dzwonek o sobie pod górą dawał znać, a Benedykt ś. powróz spuszczał i chleb sobie wciągał. A gdy go Pan Bóg ludziom oznajmić, a Romana z pracy wybawić miał, aby świeca ona w domu Bożym świeciła innym — w dzień wielkanocny jednemu kapłanowi, który był sobie dobry obiad nagotował, w widzeniu rzekł Pan Bóg: Ty sobie rozkoszne potrawy gotujesz, a sługa mój na tem a na tem miejscu głodem zmorzony jest. I wnet się, wziąwszy potrawy, porwał i szukał Benedykta ś. po lasach i przykrych górach i chróstach, aż go nierychło nalazł w jaskini onej. Gdzie się pierwej pozdrowiwszy i modlitwę Panu Bogu uczyniwszy, rzecze kapłan: Wstańmy jeść, bo dziś jest wielkie święto wielkanocne. A Benedykt Ś. rzekł: Wielkanoc dziś u mnie, gdyś ty mnie nawiedził — bo nie wiedział, jeśli tego dnia Wielkanoc była, tak dawno z ludźmi nie obcując. A kapłan twierdził jako rzecz prawdziwą, iż dziś Wielkanoc, a nie godzi się pościć; i jam dlatego, powiada, od Pana Boga do ciebie posłany jest, abyś głodne ciało swoje temi darami Bożemi posilił. I najadłszy się pospołu, kapłan on do domu się wrócił.

Tegoż czasu i pasterze go naleźli, a pierwej mniemając, aby był zwierz jaki, poznawszy, po błogosławieństwo do niego (chleba mu przynosząc) chodzili, i sami swe zwierzęce serca zmienili. Stąd on był oznajmiony ludziom, tak iż się do niego wiele ich schodziło, którzy za żywność, którą mu nosili, niebieskie potrawy z ust jego na sercu brali. Jednego dnia nieprzyjaciel ukazawszy mu się w osobie ptaka czarnego, a latając około twarzy jego, gdy go krzyżem ś. odegnał, taką w ciele swem pobudkę do nierządności uczuł, jakiej nigdy nie miał. I przywiódłszy mu na myśl niewiastę jedną, którą gdzieś widział, tak go jej osobą rozpalił i złą żądzę w serce jego wrzucił, iż mało z onej pustyni (pożądliwością rozkoszy zwyciężony) nie pobieżał. Ale Bóg łaską swoją nań wejrzał, iż ku sobie przyszedł; a chcąc się poratować, nago się po ostrem cierniu i parzących pokrzywach taczać począł. I zraniwszy i popaliwszy ciało swoje, przez wytoczenie krwi swej ze skóry, jadu onego zbył z serca; a rozkosz oną w boleść sobie obracając, gdy na wierzchu gorzał, ogień ugasił wewnątrz i grzech zwyciężył, gdy zapalenie odmienił. Od tego czasu, jako sam powiadał, tak tę w sobie pokusę zwojował, iż się doń potem nigdy nie pokusiła.

 Potem wiele się ludzi, świat opuszczając, do jego nauki udawało. A słusznie, bo sam na sobie grzech zwyciężywszy, dopiero innych mistrzem zostać miał. Przetoż u Mojżesza Lewitom od 25 roku bawić się służbą, a od pięćdziesiątego stróżami im być naczynia Bożego kazano. Bo w młodości w cielesnej pokusie ciało gorzeje, a od lat pięćdziesiąt ziębnieje już ogień pożądliwości; a gdy już z latami uspokojeni na umyśle, będą od onej pokusy wolni, stróżami się naczynia Bożego, to jest doktorami dusz ludzkich stają. Gdy ona pokusa odeszła, mąż Boży jako z roli, z której się ciernie wykopie, pożytki hojniejsze cnót świętych zbierał.

Był tam niedaleko klasztor jeden, w którym gdy starszy umarł, bieżeli wszyscy mnisi do ś. Benedykta, aby ich przełożonym został. I długo się wzbraniając, prośbą ich zwyciężyć się dał. Ale gdy ich w zakonnem zachowaniu i dobrej straży trzymał, tak jako pierwej byli, swawolnymi być im nie dopuścił — żałować głupi poczęli, iż takiego sobie obrali, którego cnota skrzywienie ich prostowała. A gdy widzieli, iż złe zwyczaje opuszczać a stare składając, nowe myśli brać musieli, śmieli o jego zgubie myśleć (bo złym ciężki jest żywot dobrych) i w winie mu jad przy stole przy zwyczajnych pokarmach podali. Lecz gdy ś. Benedykt krzyżem ś. szklankę oną przeżegnał — tak jakoby w nią kamieniem uderzył, zdruzgotaną została, a on jad na ziemię się wylał. Zrozumiał święty mąż, iż naczynie ono śmierć w sobie miało, bo znaku żywota wytrwać nie mogło. I cicho wstawszy a zwoławszy braci, z twarzą wesołą powiedział im: Boże bądź wam miłościw, bracia mili — coście to nade mną czynić chcieli? Wszakem wam mówił, iż moje obyczaje z waszemi się nie zgodzą. A tak wedle swej barwy ojca sobie szukajcie, bo mnie już mieć nie możecie. I wrócił się na pierwsze swoje miejsce na pustynię, sam z sobą tylko pod oczyma Boskiemi mieszkając; bo tam tylko złe znosić i wycierpieć się godzi, gdzie też i dobrzy między nimi się najdują. Bo próżna jest około złych praca, gdzie z których dobrych pożytku niemasz, a zwłaszcza iż się inni lepsi najdują, którym się z pożytkiem służyć może. Tam się nie miał czem bawić święty mąż Boży, gdzie już wszyscy byli zepsowani. I tak czynili święci — gdy ich praca była niepożyteczna u jednych, bieżeli do drugich. Przeto i Paweł ś., który śmierci dla Chrystusa, aby z Nim był, pragnął, z Damaszku (przez mur spuszczony na powrozie) uciekł, nie iżby się śmierci dla Chrystusa bał, ale iż innym pożyteczny być chciał, a do lepszej się pracy zachować myślił. Tak i ś. Benedykt, jako usłyszym niżej, więcej daleko dusz nabył, niźli tych było, które przez ich niesposobność zostawił.

Gdy tedy na tej puszczy w cnotach i cudach słynął, wiele się do niego za pomocą Boską ludzi na służbę Bożą zebrało, tak iż dwanaście klasztorów zbudował, a każdy dwunastu braćmi obsadził, okrom tych, których przy sobie dla doskonalszego w służbie Bożej ćwiczenia zatrzymał. I zacni Rzymianie i nabożni bieżeli do niego, i synaczków mu swoich, aby ich Panu Bogu wychował, dawali. W ten czas dobre ono plemię Ewicjus dał swego Maura, a Tertuljus Patrycjus dał swego Placyda. Maurus młodziuchny mistrza swego pomocnikiem został, a Placydus jeszcze dziecinne lata miał. W jednym jego klasztorze był brat jeden, który na modlitwie wytrwać nie mogąc, z kościoła wychodził. Na co ś. Benedykt patrząc, ujrzał a oto go czart jako czarne chłopię za suknię z kościoła wyciąga. I rzecze do Maura i do Pompejana opata: Widzicieli, kto tego wywłóczy od modlitwy? Rzekli: Nie widzim. I kazał im się modlić na drugi dzień, aby widzieć mogli. I widział toż Maurus, ale Pompejanus nie widział, iż go czart z kościoła wywłóczył. Raz tedy skończywszy modlitwy, gdy onego brata stojącego nalazł, rózgami go usiekł, i od tego czasu od onego czarnego chłopca wolny był i rad na modlitwie przestawał, a już nieprzyjaciel władnąć myślą jego nie śmiał, tak jakoby sam właśnie usieczony był. Jednemu klasztorowi, na skale posadzonemu, wodę modlitwą swoją ze skały wywiódł, iż na dół schodzić po wodę nie było trzeba. Motykę (jako Elizeusz siekierę), gdy bratu jednemu robiącemu w wodę wpadła, modlitwą swoją, rzuciwszy w wodę toporzysko, z głębokiego dna wyniósł. Raz będąc w swej celi Placydus maluczki, do rzeki po wodę bieżał, i czerpiąc za dzbanem wpadł. I niosła go już rzeka daleko. Poczuł to w duchu ś. Benedykt i zawołał na Maura, aby szedł ratować Placyda. On wziąwszy jego błogosławieństwo, widząc iż daleko tonie, po rzece jako po ziemi pobieżał i za włosy go na brzeg wyciągnął. A obejrzawszy, się, dopiero obaczył, iż po wodzie chodził. Powiedział ten cud świętemu, a on tę łaskę Bożą jego posłuszeństwu: przyczytał. Ale on to raczej na swego mistrza wkładał, mówiąc: żem ja o tem nie wiedział, a mniemałem, abych po ziemi chodził. A Placydus mówił, iż mu się zdało, jakoby płaszcz Ś. Benedykta na jego głowie był, a onego z rzeki ciągnął.

Sława jego wielka, która się codzień szerzyła, sług Panu Bogu, którzy świat opuszczali, przyczyniała. Jeden kapłan, na imię Florencjus, zajrząc świętemu, bardzo się dręczył, a nie mogąc ludzi od niego odwodzić, struć go umyślił. I posłał mu chleb jadem zarażony za upominek. Przyjął on chleb z dzięką ś. Benedykt, ale wiedząc, co w nim było, krukowi, który co dzień do niego po swój obrok z lasu przylatał, zanieść go tam gdzieby go ludzie naleźć nie mogli, rozkazał. Widząc Florencjus, iż mu się jedno nie powiodło, do drugiego się rzucił. Naprawił białogłowy, aby tam, gdzie je bracia widzieć mogli, igrały, do złych myśli pobudkę im czyniąc. Co bacząc Ś. Benedykt, a bojąc się, aby którzy się młodsi nie zgorszyli, ustąpił z onego miejsca, i klasztor (zabrawszy z sobą niektórych braci) opuścił. Skoro wyszedł, z onym Florencjusem sala jedna, na której stał, upadła i jego zabiła. Posłał wnet Maurus gonić ś. Benedykta, powiadając: iż już twój nieprzyjaciel zginął. Co gdy usłyszał, bardzo płakał, iż jego nieprzyjaciel tak zginął, a iż się z tego uczeń jego niejako weselił, któremu za pokutę naznaczył, iż tak wskazując, radość nad zgubą prześladownika pokazał. Dziwne to a wielkie rzeczy, które ten święty czynił, jakobyśmy w nim na Mojżesza patrzeli, gdy wodę ze skały wywodził, i na Elizeusza, gdy żelazo z wody wynosił, i na Eljasza, gdy krukom rozkazował, i na Dawida, gdy nad nieprzyjacielem płakał.

Szedł potem na górę i do zamku, Kasynum nazwanego. Tam iż jeszcze był bałwan Apollinów, on bałwan zbił i skruszył, a na onem miejscu kościół ś. Jana postawił i ludzi błędnych Panu Bogu pozyskiwał. A czarci już nie przez sen, ale jawnie mu się ukazowali, gniew swój okrutny pokazując, tak iż drudzy słowa ich słyszeli, gdy mówili: Benedicte, Benedicte, a gdy się im odezwać nie chciał, wołali: Maledicte, to jest: przeklęty, co z nami masz za sprawę? Raz, gdy budowali bracia, ukazał się szatan ś. Benedyktowi, mówiąc: Idę do braci, pomagać im robić. I poznał ś. Benedykt, iż miał co zbroić; tedy posłał do braci, aby się ostrożnie mieli. Jeden raz ali ściana jedna leci, którą czart obalił i jednego małego brata przytłukł, którego gdy przynieść ś. Benedykt zdruzgotanego w płachcie kazał, mając go w swej komorze, cudem prawie apostolskim tajemnie go swoją modlitwą ożywił. I tegoż dnia do tejże roboty zdrowego odesłał.

Ducha prorockiego hojnego miał, i rzeczy, które się daleko działy, braci oznajmiał, zwłaszcza gdy co nad jego wolę albo przystojność uczynili. Czem wzbudzony Totylas, król Gotów, tyran on wielki, do ś. Benedykta przyjechał. I opowiedziawszy się jemu, gdy mu przyjść kazał, radnego pana swego na skuszenie jego, na imię Ryga, w swe szaty przybranego posłał, dając mu za sług pierwszych dworzan swych, Wileryka, Ruderyka i Blindyna, aby się tem lepiej zataić a ś. Benedykta oszukać mógł. Ale skoro na oczy przyszedł świętemu mężowi, zdaleka nań zawołał: Złóż to z siebie, synu, w coś się ubrał, bo to nie twoje. A on się przeląkłszy i na ziemię padłszy, nie dochodząc do ś. Benedykta, wrócił się ze swymi towarzyszami do pana, cud mu on powiadając. Tedy król Totyla z wielką uczciwością i bojaźnią przyszedłszy, sam zdaleka na ziemię przed ś. Benedyktem upadł, aż kilkakroć nań zawołał, aby wstał; on przedsię wstać nie śmiał, aż ręką jego od ziemi podniesiony był. Tedy go ś. Benedykt fukał i jemu złe jego sprawy przypominał, i co się z nim dziać miało, krótko opowiedział, mówiąc: Wiele złego czynisz, i wieleś złego poczynił — przestań kiedy złości twej. Rzym weźmiesz, za morze przejdziesz, a dziewięć lat królując, dziesiątego umrzesz. Co słysząc, bardzo się bał, a prosząc o modlitwę, poszedł. I od tego czasu nie był tak okrutnym; i rychło potem Rzym wziął, i do Sycylji przybył, a dziesiątego roku żywot z królestwem stracił.

Kleryk jeden kościoła akucjeńskiego od czarta był opętany, a zleczyć się u żadnego świętego grobu nie mógł, przywiedziony do ś. Benedykta, modlitwą jego czarta onego zbył. I rzekł mu święty: Idź a mięsa nigdy nie jedz, i na święcenie kościelne wyższe nie wstępuj, bo skoro to uczynisz, djabeł się do ciebie wróci. Długo tak się zachował. Nakoniec zajrząc drugim, iż przed nim święcenie brali, on też wyżej postąpił, ale go zaraz on czart osiadłszy, umorzył. Nie baczył nieszczęsny, iż dlatego gabany pierwej od czarta był, aby się brać święcenia kapłańskiego nie ważył. Tak święci, jednego Ducha z Panem Bogiem będąc, Jego tajemnice wiedzą, te, które się im wiedzieć godzi. Raz go Teoprobus, uczeń jego, w swej celi bardzo rzewnie płaczącego zastał. A gdy nie przestawał, spytał go, czemuby tak płakał. Powiedział: Klasztor ten wszystek, i to com zbudował i braci nagotował, za dopuszczeniem i sądem Boskim pogaństwo zburzy; ledwiem P. Boga uprosił, aby mi dusze z niego darował. To Teoprobus słyszał, a my na to patrzym, iż dziś jego klasztor od Longobardów zburzony został, na który gdy w nocy uderzyli, wszystko wybrawszy, jednego człowieka pojmać w nim nie mogli. Braki jednego na kazanie panienkom klasztornym posłał; on służbę Bożą odprawiwszy, od panienek chustek darowanych nabrał. Skoro przyszedł, zaraz mu to święty wymówił: czemu złość, powiada, w zanadrzu masz? A on się zawstydziwszy, chustki wyrzucił a o pokutę prosił.

Czasu wielkiego głodu, gdy braciom chleba nie stawało a smęcić się poczęli, on ich z takiej małej wiary karał. A na zajutrz dwieście korcy mąki przed drzwiami złożonej naleźli. Kto ją przywiózł, jeszcze do tego czasu nikt nie wie. Tak prorockim duchem wiele zakrytych rzeczy, i drugdy myśli ludzkie z objawienia Bożego wiedział. Aczkolwiek i prorocy nie mieli ustawicznego takiego proroctwa. Bo i Natan, gdy go król Dawid spytał, jeśliby kościół Panu Bogu budować miał, pierwej na to zezwolił, a potem mu tego zakazał. I Elizeusz, patrząc na płaczącą niewiastę, przyczyny płaczu jej nie wiedział. Co Pan Bóg dla pokory i uniżenia ich czyni, gdy im nie zawżdy objawia, aby wiedzieli, co są z Boga, gdy prorockiego ducha mają, a co sami z siebie, gdy go nie mają.

Jednego czasu jeden dobry chrześcijanin prosił go, aby w swem imieniu klasztor jego u miasta Tartanozy założyć mógł; posłał tam braci i starszego nad nimi, mówiąc: Nie budujcie, aż ja tam przyjdę i miejsce ukażę tego dnia. Gdy dzień on przyszedł, ukazał się ś. Benedykt starszemu, i drugiemu porucznikowi przez sen, ukazując im, gdzie miał być kościół, gdzie do jadania, gdzie do sypiania miejsce. Nazajutrz obaj sobie sen powiedzieli, a jednak snom nie wierząc, ś. Benedykta czekali, a nie doczekawszy się, nazad się do niego wrócili. On ich nazad odesłał, powiadając: Żem ja już tam był, gdzieście mię przez sen widzieli; idźcież, a tak jakoście widzieli, budujcie. Co jako być mogło, nic w tem wątpić nie trzeba, bo duch subtelniejszy jest niźli ciało. A jeśli Habakuk w ciele z żydowskiej ziemi do chaldejskiej w jednem okamgnieniu przeniesiony był z obiadem onym do Daniela, dziwnem nie jest, iż ś. Benedykt to sobie zjednał, iż duchem do braci iść i rzeczy im potrzebne powiedzieć mógł.

Jednego mnicha przez niestatek i niekarność jego wygnał z gniewem Benedykt ś. Skoro z klasztoru wyszedł, ujrzał smoka wielkiego, a on go poźreć chce; i zawołał: Ratujcie, ratujcie, owo mię smok pochłonąć chce. Wyskoczą bracia, nic nie ujrzą. A on się do wrót wróciwszy, do śmierci w zakonie zostać i polepszyć się obiecał. I uczynił dosyć obietnicy, tak modlitwą i pomocą świętego naprawiony. Gdy raz czasu głodu kapłan jeden do niego o trochę oleju posłał, a szafarz powiedział, iż go ledwie mało co w szklanicy dla braci zostało, on i tę trochę na jałmużnę dać kazał. Gdy go piwniczny zaraz nie posłuchał, wyrzucić oną trochę ze szklanicą oknem na kamienie kazał, mówiąc: Niech nie przeciw posłuszeństwu w piw- nicy nie zostaje. A Pan Bóg cud uczynić raczył, iż się szklanica na kamieniu nie stłukła, i tak cało w niej został olej, jako był. Tedy on i ze szklanicą olej na jałmużnę dać kazał, za którą jałmużnę, gdy się święty Benedykt z bracią modlił, Pan Bóg im olej cudownie dać raczył.

Drugiego czasu ojciec jeden umarłego synaczka do klasztoru jego przyniósł, wołając na ś. Benedykta z wielkim płaczem, aby mu syna wskrzesił. Co słysząc ś. Benedykt, rzekł do braci: Uciekajmy bracia, uciekajmy — nie nasze, ale apostolskie to dzieło. A on ojciec tak bardzo wołał i ryczał, mówiąc: iż stąd nie odejdę, aż to uczynisz. Tedy z politowania ku niemu, wezwawszy braci na modlitwę, mówił: Panie mój, nie patrz na grzechy moje, ale na wiarę człowieka tego, który o żywot syna swego i wrócenie duszy jego do ciała prosi. I dotknąwszy się ciała dziecięcia onego, moce się Boża zjawiła, iż nie mieszkając, ożyło.

Miał siostrę ś. Scholastykę, od młodości swej na wieczną czystość i służbę Bożą oddaną, która go raz w rok dla duchownej rozmowy nawiedzała. Gdy miała ducha swego Panu Bogu oddać, już ostatnie ś. Benedykta, brata swego, nawiedzając, a przed klasztorem opodal, gdzie do niej ś. Benedykt wychodził, zostając, prosiła go, gdy już wieczór się przybliżał, aby przez całą noc jego się rozmową o rzeczach niebieskich cieszyć mogła. On na to przyzwolić nie chciał żadną miarą, powiadając: iż nocować nigdzie krom klasztoru nie mogę. A ona zwiesiwszy na stół głowę, a ręce na nią włożywszy, płakać rzewnie poczęła, prosząc Pana Boga, aby nalazł obyczaj. jakoby się zatrzymać mógł święty Benedykt. I wnet tak wielki deszcz i błyskawice się wszczęły, iż chociaże chciał, wychylić się z domu, nie mógł. Zrozumie ś. Benedykt, iż to jej modlitwa i łzy sprawiły, i rzecze: A coś mi to uczyniła, siostro miła? A ona powie: Tyś mnie wysłuchać nie chciał, Pan Bóg mój wysłuchał mnie. I został na całą noc, o Boskich rzeczach i przyszłem królestwie słodko z nią bez snu rozmawiając, aż się nazajutrz rozeszli. A dnia trzeciego ujrzał ś. Benedykt duszę siostry swej na powietrzu w niebo niesioną z wielką chwałą. I dziękując Panu Bogu, braci o jej zejściu opowiedział, i w swym ją grobie, dla siebie nagotowanym, położyć kazał. Tymże obyczajem duszę Germana, kapuańskiego biskupa, niesioną od aniołów w niebo, w nocy będąc na modlitwie a z okienka wyglądając, widział. A rzecz dziwna, iż w onej wielkiej światłości, którą była ogarniona jakoby w jednym promieniu słonecznym, wszystek świat przed oczy jego przyniesiony był. Co nie jest niepodobno, bo duszy, która Stworzyciela widzi, maluczkie jest wszystko stworzenie; a kto najmniej i trochę światłości Stworzyciela ogląda, już mu wszystko stworzenie drobne się zda i podnieść się w Bogu na widzenie wszystkiego może. Innych wiele cudów jego nie wyliczam.

Do żywota świątobliwego i naukę miał nie podlejszą przy- daną, bo napisał mniskie ustawy osobnem baczeniem i ozdobną wymową, z których ostatek żywota jego, kto je czyta, zrozumieć może. Bo mąż Święty nie mógł inaczej uczyć, jedno tak, jako sam żył. Roku tego, którego umrzeć miał, wielu uczniom swoim dzień zejścia swego oznajmił. A przed dniem szóstym grób sobie otworzyć kazał, i zaraz w febrę wpadłszy, i im dalej tem gorzej się na zdrowiu mając, szóstego dnia nieść się do kościoła rozkazał; i tam Ciało Pańskie i Krew biorąc, w ręku uczniów swych stanąwszy, modląc się, ducha wypuścił. Tegoż dnia dwom braciom — jednemu w tymże klasztorze, a drugiemu daleko będącemu — niesienie jego do nieba objawić Pan Bóg raczył. Bo widzieli jakoby drogę usłaną i świetną od klasztoru jego aż w niebo idącą, przy której mąż jeden zacności wielkiej stał a mówił: Ta jest droga, którą Bogu miły Benedykt w niebo wstąpił (roku Pańskiego 542). Pogrzebiony jest w Kasynie w kościele ś. Jana Chrzciciela, tam, gdzie ołtarz bałwochwalski zburzył. Jako za żywota tak i po śmierci i w tej jaskini, gdzie pierwej mieszkał, cudami słynie — na wieczną chwałę nieogarnionemu Bogu, który w swoich Świętych uwielbion być chce na wieki wieków. Amen.

______________________________________________________________________________________________________

Żywoty świętych Starego i Nowego Zakonu, ks. Piotr Skarga SI, wyd. księży Jezuitów, Kraków 1933, ss. 501-510

 



tagi: święci  cnotliwy  zakonnik  opat 

Kornel
21 marca 2021 11:57
0     445    2 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

zaloguj się by móc komentować